Galerie czy… Christaller ?
Mieszkańcy Wrocławia ze zdziwieniem, a czasem i z zasmuceniem, spoglądając na brudne bądź powybijane witryny niegdysiejszych lokali handlowych lub usługowych, zadają sobie pytanie: czy tak musiało się stać i czy tak nadal musi być?
Odpowiedź na nie należy jednak poprzedzić jeszcze innym pytaniem: czym jest miasto? Otóż wg definicji miasto, to historycznie ukształtowana jednostka osadnicza charakteryzująca się dużą intensywnością zabudowy, małą ilością terenów rolniczych, ludnością pracującą poza rolnictwem (w przemyśle lub w usługach) prowadzącą specyficzny miejski styl życia (za wikipedia.org).
Zatem mieszczan odróżnia od innych współobywateli miejski styl życia. Zasadnym zatem jest kolejne pytanie: na czym ów miejski styl życia polega? Otóż polega on przede wszystkim na nie wykonywaniu pracy rolnika bądź też wykonywaniu pracy pozarolniczej. Inaczej rzecz przedstawiając: głównym powodem powstania miast było skupienie pewnej liczby ludzi celem wytworzenia przestrzeni wymiany pracy pozarolniczej lub towarów i usług wytwarzanych lub świadczonych przez mieszczan.
I dopiero po takim wstępie można spróbować przeanalizować okoliczności, jakie wywołują sytuację istnienia pustych lokali handlowych i usługowych przy głównych bądź reprezentacyjnych ulicach Wrocławia. Te okoliczności to: zwielokrotniona mobilność mieszkańców, pod którym to pojęciem należy rozumieć stan, w którym to zamiast ok. 50 sam/1000 mk w latach „średniego PRL”, obecni mieszkańcy posiadają ich 500 oraz możliwość zakupów hurtowych.
Handel motorem napędowym
Można zatem postawić tezę, że pierwszym powodem upadku ulic handlowych jest trudność dowozu hurtowych ilości towarów oraz dotarcia do nich kupujących w ilościach również hurtowych. Oczywiście, że taką sytuację można było przewidzieć i można było się do niej odpowiednio przygotować. Przykład Galerii Dominikańskiej dowodzi, że nawet w obszarze ścisłego centrum takie przedsięwzięcia logistyczne można realizować. W przypadku ulic handlowych podobne działanie polegać musiałoby na wykreowaniu czegoś, co nazywano kiedyś pasażami handlowymi. Pierwszą tego typu inwestycją w Polsce był Pasaż Śródmiejski na warszawskiej Ścianie Wschodniej. Idea przewodnia tej koncepcji polega na stworzeniu dwóch ulic: w poziomie terenu przeznaczonej dla ludzi i pod ziemią, przeznaczonej dla dowozu towarów. Pierwowzorem tutaj była realizacja z 1953 roku pod nazwą Lijnbaan w Rotterdamie (por. il. nr 1.)
Ta „podziemna” ulica może być realizowana jedynie na obszarach, w których nie będą występować kolizje z uzbrojeniem podziemnym. We wrocławskich warunkach takie rozwiązania są bardzo kosztowne, aczkolwiek za namiastkę tego typu myślenia można uznać pasaż handlowy przy ul. Sokolniczej, obudowany pawilonami handlowymi.
Sytuację we Wrocławiu mogłaby zmienić m. in. polityka podatkowa. Wyobraźmy sobie, gdy zgodnie z uchwałą Rady Miasta, parterowe pomieszczenia w obiektach przy pl. Uniwersyteckim płacą zróżnicowane podatki, np. za lokal gastronomiczny właściciel obiektu płaci 10-cio krotnie niższą stawkę podatkową niż za lokal biurowy. Bez przetargu możemy przewidywać, że Uniwersytet na pewno swoje biura przeniesie gdzieś na poddasze.
Innymi działaniami, tym razem bardziej kosztownymi, jest stworzenie całego systemu podziemnych ciągów zaopatrzeniowych umożliwiających dotarcie do kluczowych miejsc. System taki powinien równocześnie rozwiązywać dwa inne problemy: wywozu odpadów komunalnych i parkowania. „Parcelacja” własności komunalnej prowadzona od lat we Wrocławiu ruchami konika szachowego w praktyce utrudnić może, a czasami wręcz takie działania uniemożliwić.
O sukcesie gospodarczym miasta, w rozumieniu teorii Christallera decyduje zdolność do przyciągnięcia i utrzymania jak największej ilości działalności centralnych, szczególnie tych o wysokiej randze (w skali regionalnej, krajowej i międzynarodowej (za wikipedia.org). I to właśnie one stają się czynnikami napędzającymi proces formowania się centrum zwanego City, a które bez ulic handlowych nie może istnieć.
Wrocławskie galerie handlowe, jako obiekty realizowane według jednej wizji, w konkretnym czasie, będą wygrywać z ulicami handlowymi tak długo, jak długo będzie „uprawiana” obecna wojna z kupcami, której wyrazem są m.in. jarmarki w Rynku i na ul. Świdnickiej. Miast kreować byty o dłuższej „żywotności” niż te, kreowane pod kątem szaleństw zakupów przedświątecznych, włodarze miasta ze spokojem przyglądają się powolnej agonii tych nielicznych, którzy jeszcze próbują walczyć, a którzy bez wsparcia tzw. magistratu, skazani są oni na porażkę.
Być może, co zabrzmi nieco paradoksalnie, małe sklepy sieciowe mogą tę sytuację gruntownie zmienić. Poprzez generowanie zainteresowania, być może spowodują one, że w ich najbliższe sąsiedztwie pojawią się nie świadczone przez nie usługi, które z kolei przyciągną inne branże handlowe.
I to właśnie w odtworzeniu opisywanego mechanizmu należy upatrywać szansy na ożywienie martwych obecnie ulic handlowych.
p.s. Artykuł ukazał się po raz pierwszy w „Słowie Wrocławian” z marca 2014 (nr 60) na stronie 52 pod tytułem: „Galerie czy… Christaller?”.
Dodaj komentarz