List w “Gazecie Wrocławskiej”
Niczym w kultowej już reklamie, z siłą wodospadu, niebawem zaleje nas rzeka informacji o fakcie istnienia we Wrocławiu zamku… królewskiego. Tak, tak – królewskiego! Nie jakiegoś tam książęcego tylko KRÓLEWSKIEGO. I zapewne, gdzieś drobnym drukiem pojawi się krótka informacja, że ów król nosił nazwisko Hohenzollern! Nie jakiś tam Luksemburczyk, Korwin, czy też Jagiellończyk bądź Habsburg tylko zwykły Fryc lub Wiluś, któregoś tam numeru. To tyle w tonie sarkastycznym.
Pochodzący z 1719 roku barokowy pałac lokalnego magnata, tajnego radcy elektora Franciszka Ludwika (Franz Ludwig von Pfalz – Neuburg) i cesarskiego generała Henryka Gotfryda von Spaetgena, stał się w pewnej chwili lokalną siedzibą nowego – po wojnach śląskich i wygranej w wojnie siedmioletniej (1756-1763 ) – pana tych ziem z dynastii Hohenzollernów, mającego swoją główną „kwaterę” w Poczdamie pod Berlinem. W czasach poprawności politycznej niedawne Muzeum Archeologiczne stało się Pałacem Spaetgena, by dzisiaj straszyć nas widmem nazwy Pałacu Królewskiego. Ani chybi, niebawem Wrocław dorówna Krakowowi i zacznie być tytułowany „królewskim” grodem. Zjawisko to zaczyna przybierać rozmiary epidemii: mamy – odwołujący się do „tradycji” Teatr Capitol, dzieło Maxa Berga awansowało do roli Hali Stulecia, aż strach pomyśleć o pl. Św. Macieja jako Maciejowym Polu.
Dla nas, współczesnych Wrocławian, NASZA HISTORIA zaczyna się naprawdę w 1945 roku. W spadku po gauleiterze Hanke dostaliśmy miasto uprzednio zrabowane, a później zniszczone w trakcie obrony Festung Breslau, pozbawione prawie rodzimej ludności, z której blisko 90 tys. zginęło podczas „ewakuacji” zarządzonej w styczniu 1945 przy 20-to stopniowym mrozie przez fanatycznego członka NSDAP, wolą Führera awansowanego na następcę Reichsführera-SS Himmlera. Jeśli sięgamy do korzeni to winniśmy oddać chwałę również tym wszystkim naszym poprzednikom: Czechom, Węgrom, Austriakom i przede wszystkim Polakom, którzy tutaj żyli i pozostawili po sobie ślady kultury materialnej. A nam raczej nie w smak wieczne przypominanie nam, o tych którzy w ostatnich 200 latach byli naszym utrapieniem i przyczyną tragedii narodowych.
Dlatego też nie życzę sobie żadnych Pałaców Królewskich (Hohenzollernów), Hali Stulecia (tragicznej dla nas Bitwy Narodów pod Lipskiem, podczas której zginął książę Józef Poniatowski) i Teatru Capitol. Zdecydowanie wolę Pałac Spaetgena, Halę Maxa Berga (wszak sroce spod ogona nie wypadł, a nazwisko nie gorzej znane niż Gustava Eiffel`a) i Teatr Muzyczny im. Petersburskiego (jedynego polskiego kompozytora muzyki lekkiej i przyjemnej o światowej renomie). O to proszę Szanownych Radnych! A jak to nie pomoże… No cóż, naród polski od wieków wie, co począć w takich sytuacjach. Wszak przez blisko 30 lat był jedynie „zamek w Warszawie” w miejscu gdzie dziś stoi dumnie Zamek Królewski.
Kończąc, proponuję miłośnikom „nowej nomenklatury” rozważenie politycznie poprawnej nazwy: Hala Stulecia im. ks. Józefa Poniatowskiego. Zapewne wszyscy, łącznie z Rosjanami (ach ta nostalgia za innym Poniatowskim, a na pewno za jego polityką) byliby usatysfakcjonowani. Ale przestrzegam: jak znam Polaków to zapewne skończyłoby się na Hali Poniatowskiego.
Jak historia dowodzi, za kilkadziesiąt lat nasi następcy wracając do swoich „korzeni” natrafią jednak na Halę Ludową i najlepsze we Wrocławiu kino „Śląsk”. Obecne nazwy będą wówczas z zupełnie innej „bajki”.
p.s. List o podobnej treści zamieściła dzisiejsza "Gazeta Wrocławska".
Dodaj komentarz