Neverending story…

Posted on niedziela, 28 lutego, 2010 o 17:57 w

Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać podczas czytania artykułu autorstwa Agaty Saraczyńskiej. Po raz kolejny czytelników raczy się taką oto mądrością, że dopóki koszmarnych bloczków nie zastąpią nowoczesne kamienice z knajpkami, to nikt tu nie będzie chciał spędzać czasu – jakby jedna miało jakikolwiek związek z drugim.
Na placu pierzeja wschodnia i zachodnia mają to, co najważniejsze, tzn. wejścia do lokali z poziomu chodnika. Pierzeja południowa to siedziba Urzędu Miejskiego (oczywiście po schodkach) i wątpliwej urody biurowiec (także po schodkach). Największym problemem jest pierzeja północna z wątpliwej jakości "przedogródkami" i mieszkaniami na parterze.
To, co oburza najbardziej, to niezauważanie faktu, że w domach tych mieszkają w SWOICH mieszkaniach starsi starzy Wrocławianie. Po raz kolejny stawiani są oni w podwójnej roli niepotrzebnych i przeszkadzających.

To nie nowoczesność kamienicy z knajpkami decyduje o chęci spędzania w danym miejscu czasu. O tym decyduje przede wszystkim towarzystwo. Jakoś we Włoszech czy we Francji klientom nie przeszkadza posiłek spożywany w ogródku przed lokalem przy ruchliwej ulicy. Również stan i wygląd kamienicy nie ma tam decydującego znaczenia.

A "burzenie" proponuję rozpocząć od obiektu zamieszkiwania Autorki, gdyż zapewne i on niezbyt licznej grupie mieszkańców Wrocławia spodobałby się, wszak zdaniem vox populi wszystko, co Polacy po wojnie we Wrocławiu zrobili, nadaje się tylko pod spychacz, oczywiście przy zachowaniu Carrefourów i Leclerców! Oczywiście, jest i druga grupa, która – jeśli miejsce zamieszkiwania cudem przetrwało myśl polityczną gauleitera Hankego – będzie uważać, że należy zburzyć, bo "niemieckie" lub co najmniej – nie nasze!

Skomentuj

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Top