Rzeczpospolita. Polska… i co dalej?

Posted on niedziela, 4 września, 2011 o 15:46 w

Kampania wyborcza do dobry moment aby na chwilę z troską spojrzeć na przyszłość naszej Ojczyzny. Świadomie napisałem Ojczyzny, a nie Polski, gdyż nie wszyscy zamieszkujący nasz kraj są Polakami z krwi i kości, co zupełnie nie przeszkadza im uważać się za polskich patriotów.

Po tym wstępnym zastrzeżeniu przejdźmy do następnego. W tytule napisałem Rzeczpospolita Polska z kropką pomiędzy wyrazami. Otóż w naszej historii czym innym jest Rzeczpospolita, a czym innym Polska. Rzeczpospolita to pomysł panów małopolskich, którzy skłaniając naszych średniowiecznych monarchów do unii z Litwą podświadomie budowali fundamenty Rzplitej. Ostatni z Jagiellonów – niemalże rzutem na taśmę – zinstytucjonalizował ten pomysł w postaci Unii Lubelskiej. Polska zaś jest produktem całkowicie ahistorycznym, gdyż historia Europy zna jedynie podmiot polityczny o nazwie Królestwo Polski bądź Korona.

Analizując zatem dzisiejsze nasze miejsce na Ziemi, musimy powyższe zastrzeżenia mieć na uwadze. Być może również inaczej musimy spojrzeć na problem rozbiorów. Ich przesłanie można sprowadzić do stwierdzenia, że w przeciwieństwie do panów małopolskich, ówczesne elity zbytnio nie przyłożyły się do nauki historii. Ciekawym jest jednak i to, że to dzięki zaborom dowiedzieli się polskojęzyczni, że Litwa to jest Ich Ojczyzna, i że niejaki Jarema – Ukrainiec jak byśmy dzisiaj powiedzieli – bronił tego tworu politycznego jak swojej Ojczyzny, zaś mazowszanin Chmielnicki koniecznie chciał jej rozwalenia, pomimo rodzącego się już w głowach projektu Unii Trzech Narodów zrealizowanej w Hadziaczu.

Jak zatem można zauważyć, w dzisiejszej Polsce zakodowanych jest niejako kilka elementów, które sprawiają, że zarówno my, jak i nasi sąsiedzi, a nawet strategiczni sojusznicy, nie bardzo sobie potrafią radzić z rzeczywistością. Bo cóż począć np. z oceną jednego z rosyjskich politologów twierdzących, że najważniejsze konflikty Europy nowożytnej maja swe źródło… w Polsce! Oczywiście, jak to u politologa – badacza procesów – nie myśli on o przyczynach bezpośrednich, tylko próbuje poszukiwać odpowiedzi na pytanie o historyczne okoliczności powstania przesłanek politycznych, które po pewnym czasie stały się powodami pewnych znaczących zdarzeń na kontynencie rozgrywanych – godnie z zasadą Clausewitza – już w wariantach krwawych, tj. w wojnach.

Europejski problem z nami – niczym arabski dżinn – po raz pierwszy zamknięty został w karafce pod nazwą zabory, a po raz drugi – w karafce pod nazwą PRL. Wypuszczenie go w minione lata go na pozorowaną wolność, nie uwolniły Europy od rozwiązania kwestii polskiej – jak to wielcy tego świata mają w zwyczaju nazywać problem naszej suwerenności.

Wracając do meritum, spróbujmy rozłożyć tego europejskiego, na pomniejsze polskie dżinny. Pierwszym w ocenie większości – zapewne w związku z 44 letnia ostatnią okupacją – jest dżinn rosyjski. Świadomie nie piszę sowiecki, gdyż system po roku 1917 został na rosyjskości jedynie zaszczepiony. Dżinn ten został zakorzeniony w ekspansjonistycznej polityce kniaziów litewskich zwanej „jednoczeniem ziem ruskich” i automatycznie przeniesiony na wielonarodowy byt polityczny pod nazwą Rzeczpospolitej. Wszak to nie Polska za czasów Batorego wojowała o Inflanty i nie Polska zdobywała Moskwę na początku XVII wieku. Bezspornym również pozostaje okoliczność, że w cieniu tej ekspansji politycznej następowała ekspansja cywilizacyjna. W historii architektury i urbanistyki dominuje pogląd, że Europa kończyła się w miejscu, gdzie kończyły się lokacje na prawach europejskich, m. in. na prawie zwanym magdeburskim. W dzisiejszych realiach mówić możemy o Nowogrodzie Wielkim, okolicach Smoleńska i Zadnieprzu. I oczyma wyobraźni widzimy bojarów stających się szlachcicami i ludzi przedsiębiorczych tworzących mieszczaństwo, które rządziło się podobnie do mieszkańców Wrocławia w XV lub XVI wiekach… Wydaje się, że w tym również należy upatrywać dzisiejszą zgodę Imperium na rezygnację z inkorporacji do Federacji krajów bałtyckich oraz Białorusi i Ukrainy…

W wymiarze politycznym hegemonistyczna pozycja współczesnej Rosji jest poza wszelką dyskusją, jednak musimy sobie zdawać sprawę z faktu istnienia dwóch wzajemnie wykluczających się rosyjskich projektów europejskich. Historycznie rzecz ujmując pierwszym z nich jest moskiewska odmiana „jednoczenia ziem ruskich”, w końcowej fazie rozbudowana o projekt panslawistyczny. Panslawizm – co prawda wymyślony przez Czechów w XIX w. – jest bardzo atrakcyjny dla Rosji, gdyż słowiańskość upolityczniona stwarza przesłanki do współpracy ze wszystkimi Słowianami… w granicach dawnego Imperium DemoLudów! W ramach bonusu doszedłby jeszcze Konstantynopol (ale to zupełnie w innym projekcie). Drugi rosyjski projekt polityczny zbudowany jest na fascynacji technologią Zachodniej Europy. Po pojęciem technologii rozumiem tutaj zbiór wszelakich osiągnięć Europy przełomu wieków XVII i XVIII, które na siłę, wbrew swoim poddanym, wprowadzał w Rosji car Piotr I. Głównym jego niedopatrzeniem – wynikającym zapewne z powierzchownej znajomości – było niezrozumienie faktu, że po wojnie trzydziestoletniej mieliśmy już w Europie Zachodniej dwie cywilizacje. Car skorzystał z odmiany protestanckiej z całym dobrodziejstwem inwentarza. A temu inwentarzowi na imię było Prusy…

I tak doszliśmy do drugiego dżinna, zwanego w naszej ojczyźnie od końca XIX wieku – problemem niemieckim Niestety, w tej materii to myśmy nie odrobili lekcji historii. Hołdujemy pobieżnym ocenom i prymitywnym skojarzeniom, do jednego garnka wrzucając wszystkich mówiących po niemiecku. Być może dzisiejsze nasze „przemyślenia” w tej kwestii mają swoje korzenie w metodzie kwalifikacji narodowej stosowanej przez zwycięskie wojska sowieckie, które za Niemców uważali wszystkich tych, u których w domu znaleźli książki pisane szwabachą. A to, że Mazurzy innego alfabetu nie znali pisząc swoje polskie modlitwy, to ich nie interesowało… Co ciekawsze, ani pieniądze westfalskie pożyczane polskich chłopom przeciwstawiającym się zapędom HaKaTy, ani Bambrzy, nie zmienili tego podejścia… Wiedzą to i dobrze rozumieją Poznaniacy, ale kto chce ich wysłuchiwać… Powszechnie pokutuje pogląd o tym, że Krzyżacy pod Grunwaldem byli en masse Niemcami, pomimo tego, że nawet sam wielki Sienkiewicz pisze o jakimś tam Lotaryńczyku. A Lotaryngia – tam szprechają po niemiecku, zatem to też Niemiec. I tak to nieucy narzucili narrację. A przecież to nie jest problem niemiecki, jeno PRUSKI. I dobrze zdawali sobie z tego sprawę Sowieci, gdy z Poczdamie zażądali likwidacji tego wrzodu na narodzie niemiecki. Kanclerz Adenauer chorował na samą myśl, że powinien jechać do Berlina, ponieważ twierdził, że za Łabą to nie są żadni Niemcy tylko zgermanizowani Słowianie. Nie pozostaje nam zatem nic innego jak słuchać tego człowieka wielkiego sukcesu politycznego. Napisałem – człowieka sukcesu – gdyż ten konserwatywny katolik, razem z drugim o podobnych przekonaniach, generałem Charlesem de Gaulle`em wymyślili sobie nową pokojową, zbudowaną na historycznych korzeniach, Europę. Osią tej konstrukcji uczynili rzekę Ren. Po dołączeniu Beneluxu i Włoch powołali Unię Europejską i podzielili się strefami odpowiedzialności. Oczywiście nie myśleli partykularnie, dlatego też ich Europa kończyła się na Uralu, co potwierdził w rozmowie z Chińczykami prezydent Pompidou. Upraszczając: Niemcy „wzięli” północ, Francuzi – południe. Niestety, duch Adenauera przegrywa dzisiaj z duchem Hohenzollernów, czego najlepszym dowodem jest ulokowanie stolicy zjednoczonych Niemiec w Berlinie zamiast np. w Weimarze. Gdyby tak się stało to byłby widomy dowód na to, że zamiarem nowego państwa jest próba powrotu do czasów przedhitlerowskich, a tak na naszych oczach odradzają się Prusy, formalnie bez Prus, a jedynie z Brandenburgią

Trzecim pomniejszym dżinnem jest odwieczna „przyjaźń” polsko-francuska, która poza Marysieńką i Marią Leszczyńską ma obrzydliwą twarz. Ani Napoleon I, ani Napoleon III, a tym bardziej sojusz z 1939 roku nie nastrajają optymistycznie na przyszłość. Ot, nic dobrego nas z tej strony nie czeka…

Czwartym dźinem są anglosasi. Nie dość, że protestanci, to jeszcze sasi… Co prawda z „naszymi Sasami” tj. z Wettynami, mają niewiele wspólnego, ale i ci nasi też byli bo kitu. Wracając do strategicznych partnerów znad kałuży, to o ile ci pierwsi, w imię równowagi europejskiej, zawsze finansowali… Prusaków, a także nie zapobiegli mordowi w Gibraltarze, to tym drugim co nieco zawdzięczamy my, a oni – nam. Pułaski oddając życie i Kościuszko budując West Point, zbudowali mocny fundament tego strategicznego partnerstwa, co kontynuował – dzięki Paderewskiemu – Woodrow Wilson, jednak to także F. D. Roosevelt oddał nas w 44 letnią arendę, a Barack Obama – potwierdził! Zatem raczej szorstka ta przyjaźń…

Aby polskiego dżinna zamknąć w karafce należy określić pryncypia polskiej polityki i być może winny one brzmieć następująco:

1. Twardo bronić polskiej diaspory na terenie Federacji Rosyjskiej.
2. Wspierać polskość na Litwie, Białorusi, Ukrainie.
3. Współpracować z Polakami na Łotwie, Estonii i w Kazachstanie.
4. Powołać Światowy Kongres Polskiej Diaspory z siedzibą w Budapeszcie.
5. Powołać Polską Ligę Antydefamacyjną z siedziba w Jerozolimie.
6. Stworzyć w USA ogólnoświatowy tygodnik wydawany przez PLA.
7. Postulować stworzenie kondominium polsko-litewskiego w Obwodzie Królewieckim pod protektoratem rosyjskim.
8. Odbudować mniejszość polską w Niemczech.
9. Nastawić się na to, że będziemy stale rosnącą liczebnie mniejszością w Niemczech.
10. Powołać tygodnik polski w Niemczech z redakcja w Weimarze.
11. Prusaczeniu Niemiec przeciwstawiać ich europejskość.
12. Utrzymywać strategiczne partnerstwo z USA.

Top