Wszyscy jesteśmy neofitami – niestety!
O neofitach zwykło się mówić w przenośni, że są bardziej papiescy niż papież. Na przykładzie współczesnych wrocławian widać to aż nadto dobrze. Oczywiście, pisząc to, mam na myśli przede wszystkim tych spośród nich, którzy jak najbardziej na poważnie traktują poszukiwanie swojego "zakorzenienia" na Dolnym Śląsku, a przede wszystkim we Wrocławiu.
Podstawowym grzechem popełnianym przez owych poszukujących jest chaos pojęciowy, na który zwrócił uwagę pan Krzysztof Grzelczyk podczas dyskusji na czerwonej kananpie Habeas Lounge, przywołując fakt dość powszechnie używanego przy periodyzacji dziejów Śląska okresu "piastowskiego" i następującego po nim okresie czeskim, podczas gdy logicznie rzecz ujmując winno się używać określenia: okresie Przemyślidów, Jagiellonów, Habsburgów i… Hitlera). Drugim "chaosem" jest traktowanie "Niemców" jako pojęcia precyzyjnego i jednoznacznego. Niemcy w znaczeniu dzisiejszych elit wrocławskich to przede wszyskim… prusactwo. Pruskim jest zamek królewski, pruskim jest rozwój Wrocławia do roku 1870. Na problem prusactwa zwrócił niegdyś uwagę Konrad Adenauer, wyrażając się o nim w słowach, których raczej nie przystoi na tych łamach przywoływać bez wywoływania skandalu. Aby przybliżyć ich wymowę, wspomnę jedynie o "zgermanizowanych Słowianach" mieszkających na wschód od Łaby. Z naszej historii wiemy, że i w samych Prusach Książęcych "Niemców" było raczej niewielu, co więcej w historiografii europejskiej raczej wspomina się o kamaryli dworskiej Hohenzollernów jako fundamencie państwa (związanych z dynastią junkrów).
Po zjednoczeniu Niemiec pod egidą Prus mamy na Śląsku do czynienia z rozwojem stricte niemieckim, gdyż był on finansowany w dużej mierze z pieniędzy cesarstwa niemieckiego pozyskiwanych z Francji tytułem reparacji. O prawie 800 letniej obecności wcześniejszych Niemców jakoś cicho, zapewne dlatego, że byli to: niemieccy osadnicy po najeździe tatarskim zaproszeni przez lokalnych władców, urzędnicy… króla czeskiego – cesarza Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego – Karola IV Luksemburga (dziedzica znacznej części dzisiejszej południowej Belgii – prowincji Luxembourg), czy też poddani Habsburgów np. Johann Bernhard Fischer von Erlach (o Austriakach nikt wówczas raczej nie wiedział…).
Drugim grzechem jest przywoływanie – niczym mantrę – poglądu o historycznej wielokulturowości Wrocławia wypowiadanej w kontekście materialnej spuścizny cywilizacyjnej na śląskiej ziemi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje owej spuścizny i jej pochodzenia (na podobieństwo innych europejskich obszarów pogranicza). Jednak po 1945 roku na tym terenie stała się rzecz niespotykana nigdzie indziej w Europie – cała ludność tubylcza została wykorzeniona, a jej miejsce zajęli nowi(w odróżnieniu od tutejszych). Nie piszę w tym miejscu o "repatriantach", gdyż i to określenie zafałszowuje prawdę o ekspatriacji tych nieszczęśników z ich małych ojczyzn (pomijam świadomie problem przesiedleńców "za chlebem" z terenów centralnej Polski lub świadomych osadników z terenów Wielkopolski). W tym kontekście za prawdziwe można jedynie uznać określenie Wrocławia jako miejsca spotkań – spotkań wielu kultur, które przynieśli ze sobą owi nowi. I tu kolejny problem – otóż ci nowi nie przynosili ze sobą kultury "niemieckiej"! Co smutne, owi nowi z pogardą odnosili się do wszystkiego, co zastali. A że większość opisana była niezrozumiałym dla nich alfabetem – to tym gorzej dla tej spuścizny!
Reasumując: tytułowi neofici winni z trochę większym dystansem podchodzić zarówno do oficjalnie lansowanych "jedynie słusznych" ocen przeszłości, jak i kreowanych obecnie projekcji przyszłości odwołujących się wyselekcjonowanych faktów z lat minionych. Poszukiwanie na siłę przez tytułowych neofitów ich "korzeni" śląskich i wrocławskich staje się coraz częściej groteskowe i w konsekwencji narazić ich może na śmieszność w oczach tych, którzy cokolwiek wiedzą na temat historii tych terenów analizowanej w kontekście wydarzeń historycznych na terenach ościennych.
Dodaj komentarz