Dziś prawdziwych Ślązaków już nie ma…
Ta parafraza tekstu piosenki Maryli Rodowicz przypomniała mi się w związku z jednym komentarzy.
To najprawdziwsza prawda i oczywista oczywistość w odniesieniu do Dolnego Sląska, tj. do tej części historycznego Śląska, który przed II-gą wojną światową należał do Niemiec, a po drugie – mocą decyzji sprzymierzonych został przyznany Polsce. Jednak takie stwierdzenie ma swoje konsekwencje. Ponieważ dzisiejszy Dolny Śląsk zamieszkany jest niemalże w całości przez ludność napływową, to ich problemy tożsamościowe nie mają konotacji śląsko-historycznych. I dlatego też ciągle trwać będzie spór o sensowność odkurzania postaci historycznych.
Problem ten wpisuje się w spór o kształt polityki historycznej. I to tej prowadzonej na poziomie ogólnopaństwowym , jak i tej, prowadzonej na poziomie samorządowego województwa.
Niedawna 600 rocznica bitwy grunwaldzkiej wywołała dyskusję na temat “śląskiego” wkładu w nią – wszak jeden z książąt śląskich uczestniczył w niej po stronie Zakonu.
Jeśli uznamy za prawdziwe stwierdzenie, że “mury krzyczą” językiem swoich budowniczych, to trudniej już nam się zgodzić z celową działalnością w odtwarzaniu obcych nam kulturowo i cywilizacyjnie tworów i bytów niematerialnych, A takimi są zarówno Hala Stulecia, Zamek Królów Pruskich, jak i Teatr Capitol. Oczywiście można sobie wyobrazić, że za dwadzieścia lat nikt sobie pochodzeniem tych nazw głów nie będzie zaprzątać, ale dlaczego my mamy doginać się do obcej nam – w dużej mierze – przeszłości. Oczywistym jest, że znajomość historii powinna być powszechna, ale z niej nie można wyciągać zasady obowiązku jej kultywowania. Moją historią jest historia Rzeczpospolitej, ze szczególnym uwzględnieniem współczesnej Białorusi. Z dużym zainteresowaniem czytam wszelkie informacje o Żołnierzach Wyklętych i walce wywiadów pod koniec wojny. Ale nie ciągnie mnie do historii prusactwa, bohaterskiego oporu tych, którzy wcześniej dopuścili Hitlera do władzy. Nie interesuje mnie jak kiedyś wyglądał Teatr Capitol, tylko jak wyglądał Zamek Królewski w Warszawie.
I dlatego też zawsze będę chciał pomnika rotmistrza Pileckiego, Bolesława Drobnera, Marcina Bukowskiego. A pomnik Schillera lub Goethego tylko pod warunkiem wcześniejszych pomników Mickiewicza i Krasińskiego. A jeśliby kiedyś komuś, do głowy przyszło odtworzenie pomnika generała Tauenzina na placu Kościuszki, to tylko w otoczeniu czterech pomników z epoki, np. Księcia Józefa Poniatowskiego, generała Henryka Dąbrowskiego, generała Dezyderego Chłapowskiego i generała Wincentego Krasińskiego.
Słowem: nie ma zgody na germanizację kulturową a`la ruch goszystowski 1968 roku !
Dodaj komentarz