Migalski, Palikot, Solidarność czyli…

Posted on poniedziałek, 23 sierpnia, 2010 o 10:15 w
pytanie o różnicę między partią polityczną a ruchem społecznym.

Na przełomie 1980/81, wśród członków NSZZ Solidarność, rozgorzała dyskusja na temat czym ten związek ma być. Dla pierwszych – w dużym stopniu inspirowanych przez władze – miał to być jedynie związkiem zawodowym "od posiłków regeneracyjnych i egalitaryzmu płacowego", dla drugich – inspirowanych przez środowiska patriotyczne – ruchem społecznym, który ma doprowadzić do odzyskania suwerenności narodowej i cywilizacyjnej.

Po katastrofie z 10 kwietnia 2010, baczny obserwator wydarzeń pod Pałacem Prezydenckim, może zauważyć dużą zbieżność z sytuacją z lat 80. XX wieku. Tu również pojawili się ludzie, którzy otwartym tekstem dyskutowali językiem ruchu społecznego. Przez cały tydzień w mediach dominowali niepodzielnie obywatele zatroskani o przyszłość kraju. Podobnie jak w roku 1980 politycy nie mieli zbyt wiele zarówno do powiedzenia, jak i do czynienia.

To prowizorium nie mogło trwać wiecznie – politycy w swoim stylu zaczęli zawłaszczać wydarzenie, zdarzenia, fakty bądź mity dla własnych potrzeb. Jednak zwykli ludzie postanowili nie pozwolić na odebranie sobie prawa głosu w sprawach ważnych dla całej zbiorowości. I tak pojawiły się: Z jednej strony blisko milionowa grupa "tradycjonalistów", z drugiej zaś kilkutysięczna grupa "modernistów".

W tym momencie przed oczami stanęły mi obrazy z jesieni 1980 roku. To wówczas postanowiono wówczas, że członkowie PZPR nie powinni być wybierani do ciał przedstawicielskich – i co ciekawe, było to dla nich oczywiste! Młodzi ludzie, nie do końca świadomi sytuacji, głosili hasła typu: Bolszewicy won z Legnicy. Pojawiły się "czerwone pająki" i ich "czerwona pajęczyna". Jakże te wypowiedzi były zbieżne z głosami szarych ludzi z filmu Ewy Stankiewicz…

Dlatego też nie można się dziwić, że "wielki niemowa" znalazł w końcu swoje "usta", którymi zaczął przemawiać. Z jednej strony Janusz Palikot, a z drugiej… No i tutaj pojawił się problem. Kampania wyborcza Jarosława Kaczyńskiego unaoczniła, że nawet swoiste "zaprzedanie duszy" mechanizmowi wyborczemu jest w stanie zagwarantować poparcie jedynie do poziomu 48%. Więcej już na tych warunkach z obecnego zachowania wyborców wydusić się nie da. Dlatego też słusznym wydaje się porzucenie retoryki "kochania wszystkich". Z drugiej zaś strony, wobec oczywistego odpływu części "uwiedzionych" wyborców istnieje pilna konieczność "uruchomienia" dotychczasowych "śpiochów" lub obojętnych. Temu celowi – moim zdaniem – ma w swoim zamyśle służyć List Otwarty Marka Migalskiego. I mniej istotne tutaj są argumenty, z którymi w znacznej części się nie zgadzam. Europoseł wskazuje jedynie, że aby wygrywać należy rozważniej rozdawać "razy" i wilcze bilety. Jego widzenie rzeczywistości odwołuje się do wiedzy na temat praw rządzących zarówno marketingiem politycznym (cóż za okropne słowa), jak i emocjonalnymi reakcjami wyborców.

Pozwolę sobie tutaj na dwie dygresje. Pierwsza osobista: jestem zwolennikiem budowy autostrad, uproszczenia systemu podatkowego oraz wprowadzenia podatku katastralnego, ale równocześnie bliska mi jest idea jagiellońska realizowana przez śp. Lecha Kaczyńskiego. Zgodnie z budowanym usilnie od lat modelem dwubiegunowym i jego obrazem medialnym, jako człowiek otwarty i tolerancyjny winienem głosować na PO jako na partię będącą za "modernizacją". A tak się nie dzieje od lat…

I druga bardziej ogólna. W obiegowym odbiorze mieszane są pojęcia modernizacji i nowoczesności, i to zarówno w sferze materialnej, jak i np. obyczajowej. Pierwszy przykład z brzegu: Prezydent Warszawy zostaje Prezydentem kraju – oczywisty ewenement. Miasto miast być dumne z tego faktu, zachowuje się tak, jakby to był największy wstyd… (tak widzi to przyszły doradca nowego Prezydenta…) I drugi: w służbie Państwu I Narodu giną najwyżsi przedstawiciele cywilni i wojskowi, a rządzący uważają, że nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności… Czy na tym polegać ma nowoczesność, bo z modernizacją to raczej na pewno nie.

Od lat twierdzę, że podział polskiej sceny politycznej przebiega według linii modernizm – tradycjonalizm.

Na odcinku "modernistycznym " (nie mylić z "modernizacyjnym") na scenie politycznej obecnie funkcjonują: SLD jako siła pozornie najbardziej lewicowa i PO – jak siła rzekomo "konserwatywna", przy braku wyraźnej siły centrowej. I tę pustkę zamierza zagospodarować Janusz Palikot.

Na odcinku "tradycjonalistycznym" na scenie funkcjonuje jedynie PiS, który – niczym genialne szampony – chce spełniać trzy role w jednej, co się raczej udać nie może. I o tym właśnie chciałby zacząć dyskutować Marek Migalski. Tym bardziej, że PSL nie mogąc znaleźć sobie właściwego miejsca, ma świadomość losu "Samoobrony". A ponad 100-letnia tradycja zobowiązuje…

Jak widać jest o czym dyskutować, a nie nie pisać frazesy, jak to uczynił "obrotowy" polskiej polityki w sąsiadującym wpisie…

Skomentuj

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Top