My, Wrocławianie – w poszukiwaniu standardu
Od blisko 40 lat zastanawia mnie pewien fenomen. Otóż Wrocław – ponad półmilionowe miasto – jest „podreprezentowane” (przeciwieństwo nadreprezentowane) w skali kraju, szczególnie w stolicy… I to zarówno w okresie PRLu, jak i obecnie. Na palcach jednej ręki można policzyć wrocławian, którzy z prowincjonalnych prominentów przeszli na warszawskie salony: Tadeusz Porębski, Marian Orzechowski… Fala wrocławskiej kultury po 1956 roku: Pantomima Tomaszewskiego, Teatr 13 rzędów Grotowskiego, Wybitny Językoznawca – to jedynie ewenementy, które jednak w świetle zasobów zgromadzonych w IPN, świecą jakby blaskiem odbitym…
Z jedynym wszakże wyjątkiem: ruchem Solidarności. Ale i w jej czasach – co bardzo zastanawiające – nie pojawiły się we Wrocławiu znaczące postacie pokroju Kuronia czy Macierewicza… Sam Frasyniuk i – być może – Pinior, wiosny nie czynili… Co ciekawe, podobnie było również po roku 1989. Nie podam tutaj żadnych nazwisk, gdyż – zgodnie z terminologią George`a Orwellla – „ich zniknęli”. Z wyjątkiem Richarda Henry`ego… Pojawiali się local hero, ale i oni na własne życzenie abdykowali…
Popularność ruchu Solidarność i wysyp znakomitych lokalnych przywódców zakładowych, skłania do sformułowania poglądu, że takie postawy zostały do Wrocławia „zaimportowane”. Z Kresów Wschodnich przyjechali ci – ocaleni z pogromów wszelakich odcieni – tzw. repatrianci (nie bardzo wiadomo dlaczego re- a nie ex-), których liderzy zginęli w śniegach Dalekiej Północy i nad Kołyma oraz na stepach Kazachstanu. Ze wsi i miasteczek centralnej Polski, w pojedynkę lub nielicznych grupach, w poszukiwaniu pracy i chleba, przyjechali w większości „czarnoraboczy”, z Podbeskidzia – ci, których uratowano spod siekier UON-UPA w ramach akcji „Wisła”. Większość z nich hołdowała maksymie: ciszej będziesz, dłużej pożyjesz… I to właśnie oni poczuli siłę w organizującej się oddolnie masie. Nawet w mrocznych czasach stanu wojennego, bez przywódców – poza oczywiście Kornelem Morawieckim – ludzie ci potrafili bardzo uprzykrzać się władzy… Cały kraj mówił o wrocławskiej Twierdzy Solidarności. A my ciągle nie widzieliśmy przywódców… Oczywiście poza duchem Kornela, o którym jedynie słyszeliśmy lub czytaliśmy pokątnie…
I tutaj dochodzimy do największego fenomenu. To właśnie w czasach kiszczakowszczyzny pojawił się jedyny – obok Pomarańczowej Alternatywy – znaczący „produkt eksportowy” Wrocławia – Solidarność Walcząca. Zdecentralizowana – zdaniem Kornela fraktalna – sieciowa organizacja bez struktur, zorientowana na niekolizyjne działania przeciwko opresyjnemu reżimowi… Zapewne mocno zinfiltrowana przez agenturę, której dysponenci byli bezsilni wobec organizacyjnego patentu. Co z tego, że wyłapano by tych namierzonych – ducha nie dałoby się zamknąć. A zwykli ludzie jeszcze bardziej zakonspirowaliby się…
Być może na tym polega wrocławski standard demokratyzmu: żadnych liderów, żadnych struktur, jednoczy nas cel i wspólne działanie. Trochę to przypomina metody działania amerykańskich obywateli. Być może wynika to wprost z Dzikości Zachodu. I tam i u nas ludzi jechali w nieznane, byli niezakorzenieni i jedyne co ich mogło integrować, to wspólne działanie.
Po bezowocnych partyjno-demokratycznych próbach zaktywizowania, wrocławianie – pod rządami rozumnych i roztropnych etosiarzy, a później ekipy Głównego Sternika – popadli w małą stabilizację. Jednak tragedia 10 kwietnia 2010 roku, wydarzenia po nim następujące i lokalne noblesse oblige zaowocowały inicjatywami oddolnymi, które Grzegorz Braun przyrównał do chińskich rozkwitających kwiatów… Wrocławski Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego, Polski Wrocław, Spotkanie i Dialog, Klub Wrocławski, Forum Polskie, Inicjatywa Patriotyczna, Dolnośląska Inicjatywa Historyczna, Akcja Park Szczytnicki,TAK dla Pileckiego, Solidarni2010, Klub Myśli Państwowej, Salon prof. Dudka, miesięcznik „Na marginesie”, miesięcznik „Słowo Wrocławian”, Wrocławski Komitet Patriotyczny, komitety osiedlowe i SM – to wspomniane przez pana Grzegorz „kwiaty”, które – niczym gen. Jaruzelski socjalizmu – bronią twardo swojej niezależności. A proces ten narasta…
Na razie ta ich atomizacja powoduje, że samozwańcze elity mogą spać spokojnie. Jednak do czasu… Do czasu!
Hannibal ante portas.. a Obywatele do Senatu (oczywiście Obywatele przez duże „O”, a nie jacyś tam zwykli…). Pytanie czy naród głupi wszystko kupi?
Dodaj komentarz