Oblicze miasta
Gdy niedawno zapytałem pewną Hiszpankę o wrocławskie wrażenia, odrzekła, że to bardzo ciekawe miasto, w którym warto odwiedzić zarówno Afrykanarium jak i Ogród Japoński o Hali Berga i Operze nie zapominając…
Piszę ten artykuł niemalże w przededniu wyborów samorządowych, podczas których kolejny raz mieszkańcy miasta będą musieli odpowiedzieć na pytanie dla kogo jest Wrocław. Czy jest on dla turystów i przyjezdnych, którym „tubylcy” muszą fundować „błyskotki”, aby ich przyciągnąć, czy też dla mieszkańców, którzy potrzebują chodników, ulic, latarń i normalnego wygodnego życia?
Gdy w 1913 roku władze miejskie postanowiły wybudować halę widowiskową i zrobiwszy kosztorys tej inwestycji stwierdziły, że bez środków z „zewnątrz” się nie obejdzie. Zarówno pretekst jak i inwestycja towarzysząca, tj. nowy most nazwany Cesarskim jednoznacznie wskazywały na głównego sponsora w postaci dynastii Hohenzollernów. Natomiast działaniami współczesnych władz, uosabianych przez Rafała Dutkiewicza, sponsorem większości „niewypałów” inwestycyjnych zostaliśmy uczynieni my, wszyscy wrocławianie. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że winę za to ponosi mechanizm demokratyczny, wedle którego wybraniec może wszystko – byle w zgodzie z prawem.
W związku z powyższym wydaje się, że podobnie jak dla państwa-minimum, należałoby sformułować wyborczy program samorządu-minimum. W programie tym byłyby expresis verbis wymienione te wszystkie działania, które nie służą bezpośrednio mieszkańcom. Bo zaiste trudno udowodnić 400 tys. dorosłym mieszkańcom Wrocławia konieczność wydatkowania 1 mld złotych na Stadion Miejski, na który 2-3 razy do roku wejdzie 40 tys, zainteresowanych, a spośród których być może jedynie 2/3 będzie wrocławianami. Takich „durnostojek” bądź „misiów” na nasz koszt, miłościwie nam „panujący” od 12 lat Wójt ze swoim „dworem”, zafundowali ponad miarę o takiej wartości, że miasto opędza się już od wierzycieli rolowaniem swojego długu. Ja oczywiście rozumiem, że argument o „dobrej prasie” o mieście (dobrze o nas piszą!) jest ważny, ale w dzisiejszym świecie widać gołym okiem, że public relations jest w stanie z miernego polityka uczynić prezydenta – czy to Stanów Zjednoczonych, czy też Europy… więc po co prężyć muskuły, gdy wystarczy opłacić kilku miernych dziennikarzy o znanych nazwiskach aby pisali jak to u nas pięknie i jaki to mąż opatrznościowy się nam przytrafił!
Wracając do meritum, tj. odpowiedzi na pytanie: dla kogo miasto i za czyje pieniądze, wydaje się, że uprawnione są następujące tezy: 1 – miasto jest dla mieszkańców oraz 2 – to ambicją bogatszych mieszczan winno stać się podnoszenie jego prestiżu. Sądzę, że Sky Tower jest tego najlepszym przykładem: nie dość, że jest jednym z najwyższych obiektów w Polsce – co niewątpliwie dodaje prestiżu zarówno właścicielowi, jak i pośrednio miastu, przy okazji realizacji poprawiając rozwiązania funkcjonalne w jego najbliższym sąsiedztwie. I jak donosiła prasa, wszystko to odbywało się na koszt inwestora tj. LC Corps.
Zapewne większość mieszkańców miasta nie miałoby nic przeciwko temu, aby bogatsi mieszczanie fundowali przybyszom bądź turystom atrakcje na miarę Muzeum Guggenheima lub Carnegie Hall, sami zaś zapewne zadowalając się jednak „koszulami bliższymi ciału”. Pisząc to, mam na myśli przede wszystkim inicjatywy, o których było głośno po prezentacji wyników głosowania na Wrocławski Budżet Obywatelski. Dziwić może jedynie szczupłość środków finansowych, jakie miłościwie nam panujący wydzielili dla zwykłych obywateli. A być może i nie dziwić, ale bardziej oburzać, gdyż dla siebie zachowali znacznie większą część „tortu”…
Na marginesie chciałbym zwrócić uwagę na pewną patologię wyników plebiscytu WBO, Otóż wygrały propozycje realizacji ścieżek rowerowych, które tak na poważnie winny stać się jedną z głównych inwestycji magistratu!
Wielokrotnie krytykowałem postępowanie władz za nadmierną gigantomanię, w sytuacji gdy małymi środkami można np. udrożnić istniejące ciągi komunikacyjne, poprzez wybudowanie 200 m nowej nawierzchni… Dziwić to może w sytuacji, gdy z jednej strony śni się o Obwodnicy Staromiejskiej (coś na kształt autostrady miejskiej) za 1,5 mld złotych, a z drugiej strony realizuje się tzw. przystanki wiedeńskie. Najwyraźniej w tzw. sferach decydenckich trwa cicha wojna między budowniczymi piramid i pragmatykami, a w której ci drudzy zawsze będą moimi faworytami.
Hasło „Oddajmy Wrocław Wrocławianom” winno stać się długofalowym programem realizowanym przez środowiska obywatelskie. Zdaję sobie sprawę, że „obywatelskość” źle zaczyna się w Polsce kojarzyć. W tej sytuacji należy się jednak również zastanowić, czy aby o to nie chodziło, aby tę formę aktywności „zablokować” poprzez zawłaszczenie słowa. Historia dwutygodnika Kornela Morawieckiego pt. „Gazeta Obywatelska – Prawda jest ciekawa” wydawanego przez Stowarzyszenie Solidarność Walcząca jest tego najlepszym dowodem, gdyż przez większość moich rozmówców określana jest jako gazeta… Platformy Obywatelskiej!
Wróćmy jednak do tytułowego oblicza miasta. Szara codzienność zwykłych obywateli to m.in. równe chodniki, czyste ulice i przejścia podziemne, punktualne i czyste środki komunikacji zbiorowej, życzliwa straż miejska… Każdy z wrocławian może sobie podczas nadchodzących wyborów samorządowych pokusić się o krótkie podsumowanie minionych 4 lat.
Jak dla mnie to czas bezpowrotnie utraconych szans i kolosalnych zaniedbań. O skali bezradności „miasta” przypomina mi cotygodniowo, w poniedziałkowy poranek, widok ul. Ruskiej miedzy ul. Rzeźniczą ul. Kiełbaśniczą – z PRL-owskich obrazków „zgniłego Zachodu” brakuje mi jedynie ludzkich ekskrementów, gdyż pozostała część tablicy Mendelejewa na jezdni i chodniku jest tam obecna! I co? Ano, nic! Ani ciecia, ani straży miejskiej… A po drugiej stronie ulicy – luksusowy hotel Sofitel z eleganckimi turystami, dla satysfakcji których „miasto” szasta milionami (głupich śmieci nie potrafią sprzątać!).
Jednak to, co najważniejsze w tej szarej codzienności to standard miejsca zamieszkania. I tutaj nasze władze mają trudny orzech do zgryzienia, gdyż większość wrocławian mieszka w osiedlach spółdzielczych, które z definicji nie są gminne. I jako podmioty niegminne mają dość dużą trudność w pozyskiwaniu (cóż za okropne słowo w tym kontekście !) środków finansowych z kasy miejskiej. A przecież wszyscy jesteśmy wrocławianami – nie tylko ci, mieszkający w „zasobach gminnych”. Jak doniosła ostatnio miejscowa prasa, spółdzielcy z osiedla na Gaju płacą „miastu” niemały podatek za ulicę gminną, której dziwnym trafem stali się kiedyś dzierżawcami. Sprawa wyszła na jaw, gdy zbuntowali się i postanowili wyegzekwować swoje prawa, zamykając ulicę dla osób spoza wspólnoty mieszkaniowej.
Tak oto w naszym mieście „miło” mija czas coraz bardziej sfrustrowanym wrocławianom i coraz bardziej pewnym siebie megalomańskim „wadzom”…
Tytułowe oblicze miasta zmienia się coraz częściej w twarz zdegenerowanego menela spod budki z piwem, zmieniającej kolor w zależności od składu chemicznego właśnie pitej mikstury…
I coraz mniej na tej twarzy normalności…
p.s. Artykuł ukazał się po raz pierwszy w „Słowie Wrocławian” z listopada 2014 (nr 68) na stronie 6 pod tytułem: „Oblicze miasta”.
Dodaj komentarz