Wojna postu z karnawałem
Ten zapomniany nieco tytuł pieśni Jacka Kaczmarskiego w pełni – co nieco paradoksalne – oddaje to, z czym mamy do czynienia po 10 kwietnia 2010 roku. Z jednej strony „postne” i nieco „ascetyczne” (by nie powiedzieć kunktatorskie) reakcje elit politycznych, z drugiej zaś strony – istny „karnawał” w wykonaniu „społeczeństwa”: coś ok. 1 miliona pielgrzymów do Pałacu na Krakowskim Przedmieściu, ponad 2 miliony podpisów pod kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego i wreszcie kilkadziesiąt (jak nie ponad setka) społecznych komitetów poparcia na rzecz Jego prezydentury. Powiało klimatami (kto nie zna, to niech żałuje) Sierpnia 1980 roku. Zagubiły się w tym wszystkim nasze wątpliwej jakości elity, które albo przez nieuwagę zawłaszczają cudzą nazwę jako swoją (Polska Jest Najważniejsza), albo też nazbyt ochoczo odczytują poparcie 8 milionów wyborców oddających głos na Jarosława Kaczyńskiego jako poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości. Jak słusznie zauważył pan Jerzy Pietraszko od drugiej tury wyborów prezydenckich poparcie dla PiS unormowało się na poziomie 6 milionów. I właśnie o owe brakujące 2 miliony rozpoczął się bój…
Na naszym wrocławskim podwórku areną „walki” o brakujące miliony (no, może tysiące) stał się Wrocławski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Urząd Prezydenta RP. Lektura kolejnych wpisów na stronie Komitetu (oczywiście przez niektórych już kwestionowana jako nieprawomyślnej) dostarcza niezapomnianych „stałych elementów gry” znanych z pierwszych chwil istnienia dolnośląskiej Solidarności, kiedy to „chłopcy od Modzela” wywali „czarny charakter” w osobie pana Leszka Skonki… Te same słowa, te same nazwy. Niektórym czytelnikom te „klimaty” nie są obce, pozostałym zaś chciałbym powiedzieć, że oto na naszych oczach toczy się gra zmierzający do uczynienie ze Społecznego Komitetu przybudówki jednej z partii, przybudówki zadaniowanej na chwilę wyborów… Zresztą taka była główna myśl przewodnia jednego z płomiennych wystąpień wygłoszonych 7 grudnia 2010 roku na Politechnice Wrocławskiej. Po audytoryjnej sali powiało również duchem Frontu Jedności Narodu, podczas wystąpienia, w którym zaatakowano kogoś, że ośmielił się rozbijać (?) coś, czego nie było, a co – zdaniem mówcy – pozbawiło jedyną patriotyczną siłę dodatkowego mandatu… Mówca widać niewiele pamięta z historii, albo po prostu nie wie, że podobnie mówiono przez cały stan wojenny o Solidarności Walczącej, a… dzisiaj wielu przyznaje, że gdyby ona nie istniała, to „strona społeczna” przy Okrągłym Meblu niewiele by zyskała…
Jak zwykle w takich sytuacjach mamy do czynienia z materii pomieszaniem. Obok graczy i pieczeniarzy (ulubione słowa z mininej epoki), pojawiają się – jak zwykle zresztą – szczerzy patrioci, ale naiwni do bezgranic, uważający, że w tak ważnych chwilach dla Narodu, wszystkie dotychczasowe mechanizmy walki o władzę – jak za cudownym dotknięciem różdżki – znikają… Wszystko to w oprawie słów niemalże ostatecznych i o tragicznej wymowie…
Reasumując pozwolę sobie stwierdzić, że jeśli samoorganizujące się oddolnie społeczeństwo da sobie, swoje z trudem wywalczone struktury, upartyjnić to więcej niż pewne, że w dość nieodległym czasie czeka nas „kryterium uliczne”… Jego efekt podobny będzie do tego, co spotkało Włochy – blisko 80 procent polityków przeniosło się na zieloną trawkę, a niektórzy – jak np. Bettino Craxi – w żółte piaski pustyni….
Na zakończenie przypomnę jedynie, że nie bez kozery w 1980 powstały niezależne samorządne… a tamta rewolucja wymaga dokończenia! Wszak po ostatnim posiedzeniu RBN pętla z gen. WJ w tle zamknęła się – teraz pozostaje jedynie spirala…
p.s. Lektura niektórych wpisów to istna uczta dla szarych komórek…
Dodaj komentarz