Wrocławianie w stanie wskazującym…
Szczeliny między kostkami na wrocławskim rynku – wrogie szpilkom i wózkom wszelakich odmian i rodzajów, skalwiszowane płyty chodnikowe, zapadające się pod ciężarem autobusów bruki na torowiskach, nie remontowane uliczki peryferyjnych dzielnic, niepunktualne tramwaje, nieruchawa straż miejska – to „nieśmiertelne” tematy zarówno rozmów mieszkańców, jak i dociekań mediów. Zdaniem niektórych „opiniotwórczych” dyskutantów wszystkiemu winni są ONI. Owi ONI to bezkształtna masa beznazwiskowych fachowców, którzy według jednych funkcje swoje zawdzięczają „układom” towarzyskim, według drugich stanowią kwintesencję fachowości na jaką stać Wrocław.
Spoglądając na problem od strony prawnej, poza wszelką dyskusją pozostaje stwierdzenie, że zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem to Rada Miejska jest źródłem prawa, z organem wykonawczym – prezydentem. Jeśli zaś oba „ciała przedstawicielskie” pochodzą z wyborów, to odpowiedzialność za ich decyzje SPADAJĄ NA ICH ELEKTORÓW (o czym mało kto sobie z tego zdaje sprawę).
Każda władza wykonawcza ma tendencję do tworzenia uregulowań prawnych pod swoje potrzeby. Jeśli wynika to z dobrze odczytanych potrzeb obywateli, to praktyka taka raczej nie budzi zgorszenia. Sprzeciw muszą budzić jedynie te, które wydają się być niezgodne z zapotrzebowaniami obywateli. Z najgorszą sytuacją spotykamy się wówczas, gdy władze arbitralnie stanowi o priorytetach mieszkańców.
W państwie demokratycznym nic tak nie przywiązuje obywateli do państwa prawa jak samo-rządzenie się. Niestety, po 20 latach gmerania przy ustawach sejmowych współczesny samorząd dla miast powyżej 20 tys. mieszkańców stał się zaprzeczeniem pierwotnych idei. Stał się polem walki politycznej głównych partii, na którym niezależni kandydaci muszą zabiegać o ich poparcie, stając się po ewentualnym zwycięstwie zakładnikami rozkładu głosów w nowej Radzie. Najgorszym w tej sytuacji jest przyzwolenie elektorów na kontynuowanie takiego procederu. Prawdziwych preferencji wyborczych zapewne dowiedzielibyśmy się wówczas, gdyby była możliwość głosowania przeciw wszystkim kandydatom. Wobec braku takiej alternatywy wyborcom pozostają dwa rozwiązania: 1) wybierać „mniejsze zło” (wariant ćwiczony od 1980 roku) oraz 2) brać swoje sprawy w swoje ręce (sierpień 1980).
Ponad 20-letnie „lasowanie mózgów” wywołało u elektorów przekonanie, że wybory to jednorazowy akt w określonym ordynacją cyklu, a potem… No właśnie… Okazuje się, że coś jest nie tak z realizacją deklaracji, albo podczas realizacji nie wszystko jest tak, jak elektor sobie wyobrażał. Co ciekawe, poza stwierdzeniem niezgodności, w mało której głowie zapala się pomarańczowe światełko. Co więcej, z upływającym czasem przybiera ona kolor czerwony, by w dniu wyborów ponownie zapalić się w kolorze zielonym dla nieudacznego kandydata.
Jednak czerwony kolor lampki w głowach niektórych elektorów zaczyna skłaniać do wyboru alternatywy nr 2, tzn. wzięcia sprawy w swoje ręce. I pomijając tutaj problem anty samo-rządowej ordynacji, nie da się uciec od poszukiwania odpowiedzi na pytanie o sposób budowania szerokiego frontu społecznego sprzeciwu. 20 lat to okres naprawdę długi, w którym wszelkie tzw. stałe elementy blokowania bądź rozbijania takich inicjatyw zostały przećwiczone, opisane i zdiagnozowane. Mało który z elektorów spisał sobie wynikające z tych diagnoz uogólnione „warunki brzegowe”. Oczywistym pozostaje fakt, że wybierać będą przede wszystkim „masy”, dla których świat „wygląda” co najmniej w kolorze pomarańczowym, o zielonym nie wspominając. Spokój duszy eletorów koić będą różne teorie, takie jak np. tracenie głosu, walka z układem, walka z kaczyzmem, brak alternatywy, obawa o „narażenie się”, obawa o utratę dobrych relacji z „władzą” itp. itd. Mało kto odważy się nazwać takie podejście oportunizmem lub co najmniej akceptacją dotychczasowych metod sprawowania funkcji bądź urzędu…. Mało kto pochyli się nad ALTERNATYWĄ… Zaś po wyborach ponownie pojawią się ONI…
Dodaj komentarz